Mój maleńki sprzeciw wobec domorosłych copywriterów :)
W Polsce istnieje przeświadczenie, że każdy wszystko potrafi. Jesteśmy lekarzami, prawnikami, co śmielsi młodzi chłopcy szczycą się nawet umiejętnością samodzielnego zamontowania silnika w powypadkowych, sprowadzanych samochodach. Jeden człowiek potrafi tynkować, zajmuje się montowaniem rur w łazience, a po pracy sadzi jabłka w sadzie i pomaga podłączać elektrykę sąsiadowi. Kilka lat spędziłam za granicą, gdzie królują fachowcy z danej dziedziny. W naszym kraju jest wręcz przeciwnie. To samo dotyczy tak delikatnej branży, jak copywriting oraz inne prace, które można wykonywać zdalnie, za pomocą internetu. Od pewnego czasu na rynku zaczęło się robić niezwykle ciasno, a koszt wykonania tekstu jest niższy, niż kiedykolwiek.
Copywritingiem zajmuję się od ponad 7 lat. Ukończyłam uczelnię, z której jestem zadowolona, a studiowanie zawiłych konstrukcji słownych było dla mnie pasją. Kształcę się dalej, bo dzięki pisaniu oddycham, ale powoli ginę w sensie fizycznym z tego tylko względu, że doceniam swoją pracę i umiejętności. Za granicą jest to wręcz nie do pomyślenia. U nas liczy się tylko dobrze opłacony, a i słabo także ? bubel. Boli mnie, że na potęgę wzrosła ilość domorosłych copywriterów oferujących swoje usługi, przesadnie zaniżających koszta pracy. Nic w tym dziwnego, jeśli do jakości tekstu nie przykłada się już żadnej wagi. Liczy się ilość, a i zleceniodawcy sami niejednokrotnie nie potrafią ocenić czy tekst jest poprawnie napisany.
Chciałabym zwrócić uwagę, że tworzenie tekstów nie może być zajęciem do kotleta. Naprawdę trzeba mieć pewne przygotowanie warsztatowe, jakieś umiejętności wyniesione z uczelni, co najmniej z humanistycznego wydział, aby sprawnie isensownie układać zdania. Przecież piszemy dla innych, również dla młodych ludzi, którzy niekoniecznie opanowali sztukę poprawnego układania tekstów i będą brać z takiej pisaniny przykład. Obecnie pisze już każdy, tłumacz, prawnik który nie znalazł pracy we własnym zawodzie, socjolog, politolog i psycholog bez przygotowania terapeutycznego, które pozwoliłoby mu leczyć. Można być nawet licealistą czy świeżym studentem polibudy, by pisać artykuły. Trzeba tyko oferować zaniżone stawki, tak by godzina zarobku była choćby równa pracom wykonywanym przez więźniów. Delikatnie proponuję się opamiętać, bo czy chcemy być leczeni przez lekarzy bez dyplomów? Chcemy, aby projekt naszego domu wykonywał architekt bez uprawnień? Ja sobie życzę, by internet nie był pełen słabej jakości tekstów pozycjonerskich, które nie mają żadnego składu ani artykułów naszpikowanych rażącymi błędami ortograficznymi i stylistyką sięgającą bruku. Czy naprawdę jakość słowa czytanego jest już kompletnie bez znaczenia? Ubolewam… no ale cóż… Polska jest pełna studentów, którzy w kieszeni trzymają dyplom zaocznej uczelni z ?filią podfilli? w 10-tysięcznym mieście. Produkujemy pseudo wykształconych absolwentów, którzy imają się każdego zawodu, tak naprawdę oszukując zleceniodawców, że potrafią, jeśli w rzeczywistości pisane przez nich teksty są niejasnym tworem, przy których czytaniu regularnie krztuszę się herbatą.
Proponuję, żeby słowo pozostało sztuką i stawka 2-3 zł za tekst stała się pośmiewiskiem dla proponujących ją zleceniodawców, nie do przyjęcia dla wykształconych humanistów. Osobiście powoli przygotowuję się już do wyjazdu, bo w Polsce przestaje się liczyć fachowość, a tylko bubel i bylejakość…ech…od zawsze jakoś to typowo nasze… szkoda… wielka szkoda…